piątek, 31 lipca 2009

Chleb na zakwasie

Miało być o szyciu i woreczkach – a jest o chlebku. Woreczki i inne moje „twory” już wkrótce pokażę ... szyję ... a jak :) Tylko nie mam czasu obfocić tych wypocin moich ;)
A tymczasem pochwalę się , iż drugi raz w życiu upiekłam chlebek. Przepis wraz z zakwasem dostałam od koleżanki z pracy. Pierwsza wersja chleba była bardziej spalona , piekłam w zbyt wysokiej temperaturze- sugerowałam się dokładnie tą z przepisu – ale jak widać , każdy piekarnik inny ;)
Jednak jak to mawiają „pierwsze koty z płoty” i się nie poddałam . I jak dla mnie jest przepyszny. Teraz będę piekła i piekła. Już poczyniłam zakupy na kolejne wypieki. Mąż przerażony z lekka ale musi to wytrzymać ;) Ja dopóki mam chęci piec będę – a co !!!

Wszystkim odwiedzającym mojego bloga życzę słonecznego weekendu i udanego wypoczynku.






Przepis na chleb

1kg mąki pszennej
0,5kg mąki żytniej razowej (np. chlebowa)
1 szklanka siemenia lnianego
1 szklanka płatków owsianych
1 szklanka otrąb pszennych
0,5 szklanki pestek słonecznika
0,5 szklanki pestek dyni
2,5 łyżki soli
2-3 łyżki cukru
3-4 łyżki kminku
1 garść maku

Rozczyn

Wszystkie składniki wsypuję do miski , dodaje 1,5 litra ciepłej wody, dodaję rozczyn i wszystko wyrabiam przez ok. 15 min.
Do słoika litrowego odkładam tak rozrobiony zaczyn ciasta na kolejne pieczenie chlebka ( 1/3 wysokości litrowego słoika)
Smaruję blachy ojejem i nakładam ciasto. Odstawiam na 8h do wyrośniecia.
Po 8h smaruję wierzch ciasta ojejem, wstawiam do zimnego piekarnika i piekę 1,5h w temp 170 stopni C (w przepisie zalecaja piec 20-30min w temp 25 stopni C a następnie 1h w temp 180-190stopni C – u mnie się to nie sprawdziło.)

sobota, 25 lipca 2009

Lawendowo mi ...

Opętana szalem lawendowego zapachu, który mnie uwiódł bez dwóch zdań tak jak w ubiegłym roku – dokonałam zakupu suszonej lawendy u Libry. Przesyłka która do mnie dotarła była bardzo pachnąca. Nie mogłam się oprzeć i rozpakowałam już w banku. Pachniało mi do końca dnia pracy tak, że zamiast skupić się na pracy to poddałam się temu ślicznemu zapachowi bez reszty. Na razie jest wciąż w woreczkach foliowych – bo właśnie szyja się woreczki na lawendę.



Na tym nie poprzestałam oczywiście.
Będąc na ryneczku zakupiłam po raz kolejny doniczkową lawendę . Tym razem kwitnącą. U tego Pana w ciągu jednego miesiaca kupowałam już trzeci raz. Pierwszą lawendę doniczkową przelałam i potem zasuszyłam. Teraz ja ratuję na balkonie. Nie pokazuję jej bo nie ma się czym chwalić – suche badylki z odżywającymi listkami. No zobaczymy co się z tego „urodzi” :) Potem zakupiłam kolejną. Nie wypuściła ani jednego lawendowego kwiecia. No i nareszcie zakupiłam już kwitnacą. Co robię nie tak że ta sama lawenda u tego pana już kwitła a moja nie. Może podlewa ja jakimś specyfikiem? Hmmm ...

A dodam, że w międzyczasie posiałam sobie w doniczkach swoją. Z dwóch doniczek udało mi się wyłapać zaledwie pięć „sadzonek” w wersji mini. Reszta to mi zakwitło i wyrosło jakieś zielsko. Ot co można nabyć z ziemią kupowaną w workach.



Pozdrawiam Was weekendowo

poniedziałek, 20 lipca 2009

I po urlopie

Nie zdążyłam się obejrzeć a już mi minął. Sama nie wiem kiedy- tak szybko zleciał. Nic konkretnego nie zrobiłam, nigdzie nie wyjeżdżałam no ale przynajmniej odpoczęłam od pracy – bo tej ostatnio miałam aż nadmiar. Jednak z drugiej strony nie mogę powiedzieć, że spędziłam ten czas bezczynnie. Czas spędzony z Synkiem jest bezcenny. Ech będzie mi brakowało naszych dłuuuugaśnych spacerków wiejskimi steczkami wśród pól . Ech fotografowaliśmy wszystko co się dało, przysłowiowy „każdy” chwast. Po takich wycieczkach Miłuś spał grzecznie i słodko
Dzisiaj był mój pierwszy po-urlopowy dzień w pracy. Wróciłam do białych grzecznych koszul i stonowanych „mundurków” Na początku jak zwykle kawa – bez niej nie zaczynam dnia w pracy, potem poczta firmowa, potem poczta prywatna itd...
W pracy tęskniłam za Miłoszkiem jak nigdy. Ech trzeba cieszyć się tymi chwilami kiedy jest taki malutki, kiedy śmieją się jego oczy , kiedy wracając po pracy On wyciąga do mnie rączki ..... Te chwile są ulotne i nie zdążę się obejrzeć, a moje dziecię przedstawi mi swoja narzeczoną .... Więc łapię każdy dzień, godzinę, minutę, sekundę …. I niech trwa ten czas jak najdłużej …
Ubolewam, nad tym, że już nie będę tak na bieżąco śledziła blogów. W pracy mam zablokowanego bloggera jak i wiele innych stron. Buuuuu. No tak ale podobno w pracy trzeba pracować. Jednak ja przebiegła bestia subskrybowałam sobie wszystkie blogi, na które chętnie zaglądam i przeglądam je przez „czytnik Google”. Oczywiście nie mogę dodawać komentarzy ( hmmmm ... a może mogę tylko nie wiem jak) - ale to nadrobię wieczorami w domku. No chyba żeby mi szanowny Małżonek nie użyczył swojego komputerka.
Mój komputerek tym razem już jedzie do „uzdrowiciela” (ostatnio nie wypaliło) i mam nadzieję, ze wkrótce będzie działał sprawnie, przynajmniej przez najbliższe pół roku- dopóki znów czegoś nie nabroję w nim. W chwili obecnej nie da się na nim nic już zrobić gdy działa w żółwim tempie. Albo jeszcze wolniej ;)

Prace krawieckie również rozpoczęłam ... szyję jak dziecię śpi, wszędzie pełno igieł i szpilek. Stwierdzam jednogłośnie, że brakuje mi kącika, gdzie mogłabym rozstawić maszynę i trzymać swoje szpargały krawieckie. I tak wędruje to z szafy na połkę, z półki na poddasze, z poddasza na parapet i tak dalej ... Może kiedyś będę miała swój kąt.
A dzisiaj zrobiłam sobie spacerek po ogródku i fotografowałam wszelką roślinność, która to mi wpadła w oko.


czwartek, 16 lipca 2009

Porządków część 2 - strychowe zbiory gałganków

To delikatnie powiedziane, bo tych „gałganków” to chyba ze 30 kg albo i więcej.
Ale to nie wszystko ... przejrzałam tylko karton ten, który był na samym wierzchu – a jest jeszcze jeden tej samej wielkości. BUUU. Ale do niego przybiorę się już następnym razem.
Większość to tkaniny wyszperane w lumpeksach lub na Pchlich Targach. Gdziekolwiek bym nie była to zawsze przede wszystkim zwracam uwagę na pasmenteryjno – tekstylne łupy.
Moja mama ma to samo – chyba to zbieractwo odziedziczyłam po Niej. Większość z poniższych tkanin to wielkie kawały materiałów lub zasłony, kupowane z przeznaczeniem na szycie.
W 99% to stuprocentowa bawełna, len. Mam nawet kawał lnu, który jest ręczną robotą Babci. Oj jak lubię naturalne tkaniny.
Urlop mi się niebawem kończy a ja nawet nie zabrałam się za szycie, aż szkoda mojej maszyny, bo od roku przestała w kącie zupełnie nie używana Ale chorowite dziecię najwazniejsze !!!

wrrr... ja juz sama nie wiem czy to ten blogger tak działa, czy mój komputer (działa wolno, zatrzymuje się, kasuje zdania jak chcę wpisac " ż" i wogóle jednego posta to piszę z godzinę) I przez to zcęsto zostawiam te moje posty takie nieogarnięte i z błędami- bo juzż cierpliwości mi brak wrrrr...
Pozdrawiam ciepło w deszczowy poranek z Zielonych Płuc Polski - czyli z Kurpiowszczyzny




Te tkaniny szczególnie lubię

I mój ulubiony skrawek obrusiku, z którego powstały woreczki wypełnione lawendą. Oj można jeszcze szyć i szyć - bo dużo go
Ate wilgaśne zasłony kupiłam niedawno na Pchlim Targu - jeszcze nie wiem jakie będą miały przeznaczenie
A na zakończenie zapraszam na bloga http://galeria-renee.blogspot.com/ - taką śliczną biżuterię można wylosować
A u Agaty takie fajności tez do zdobycia

wtorek, 14 lipca 2009

Porządków część 1 - dziś w retro klimacie

Jako, że dziecię moje już prawie zdrowe – widzę to po jego ciekawskich oczach, teraz właśnie śpi w ekstremalnie niewygodnej pozycji.
Postanowiłam – zanim zabiorę się za szycie- zrobić trochę porządków w swoich pasmanteryjnych zbiorach. Jest tego mnóstwo. Dziś na warsztat poszły bawełniane koronki. To tylko niewielka część moich zbiorów. Chyba jednak wszystkie Kobiety mają w sobie coś z chomika. No ja jestem strasznym, kupuję, zbieram a wszystko ląduje w pudłach. Mój Mąż do dziś nie może się przyzwyczaić do mojego zbierackiego charakterku. A co ja zrobię , że ja tak lubię ...
Przypomniało mi się, że mam takie stare szpule. Szpule robił jeszcze mój Śp. Dziadek. Oj miał dar On do takiego rzemiosła. Robił przeróżne rzeczy: balie, sanie konne, kołowrotki, prawidła do butów i wiele innych przedmiotów, które teraz są cenne i poszukiwane.

Szpule wymyłam, bo były trochę brudne , jedna musiałam troche skleić i z wielka radością nawinęłam na nie bawełniane koronki. W sumie koronki na obydwu wielkich szpulkach będzie jakieś 70 metrów. Ależ mnie to cieszy. Pojęcia nie mam co z tym zrobię – ale niech leżą. Szkoda tylko że szpuleczek mam tak mało, ale już moja Mama wie, że poszukuje takowych i będzie się bacznie rozglądać na sobotnim wiejskim targu gdzie można zdobyć wszystko. Szkoda tylko że staroci tam mało ale czasami zdarza się tam coś złowić.









A skoro dziś w atmosferze Retro to pokazuję moje ulubione dwie kołkowe zazdroski

... i dzban nadgryziony czasem, pochodzi ze starej wiejskiej chaty mojej Babci – Żony tego Dziadka „złotej rączki”. Brak mu ucha już od chyba 50 lat.


... i obrus, który dostałam w prezencie ślubnym. Uwielbiam go - tylko nie mam gdzie go położyć. Wyjęłam go z dna szafy by pooddychał sobie ;) Niestety nie może leżeć na tym stole, gdyż to stół typowo kuchenny, na którym wszystko robię. OOO - a przy okazji stół tez ma ponad 50 lat – też z tej samej Babcino- Dziadkowej chatki
A wianuszek uplotła moja Babcia z tzw. rozchodnika. Plecie nam takie co roku i to w ilości kilku sztuk. Muszę się nauczyć !!!!

poniedziałek, 13 lipca 2009

Urlop a choroba dziecka

Ech... niczego nie można zaplanować . A miałam takie szerokie plany na urlop „robótkowo – rękodzielnicze”. A tu masz. Rozchorowało mi się Dziecię.

Powinnam dodać, że sama się do tego przyczyniłam. Jako że mamy XXI wiek i standardowo chociaż raz trzeba spędzić rodzinnie weekend (który zaczął się od czwartku) w centrum handlowym - tak i zrobiłam ja. Spakowałam Miłka, wózek i wszystkie niezbędne akcesoria potrzebne i w drogę – pomyślałam a co... niech chłopak świata „Wielkiego” trochę zobaczy.
No tak - oczywiście wypad jak najbardziej udany a portfele znacznie szczuplejsze.
Ale już tej samej nocy pojawiły się u Miłego wymioty.
No i złapał ten mój Ptyś w tym „Wielkim” świecie przez duże W jakiegoś paskudnego wirusa. Klimatyzacja i wielkie skupisko ludzi – zrobiło swoje.

Ciężko to biedulek znosił , wymiotował po każdym jedzonku, nie zdążyłam dobrze założyć mu jedno ubranko i już do zmiany było a do tego wysoka gorączka , non stop marudzenie, noszenie na rączkach i brak chumorku - w normalnej sytuacji to do niego nie podobne, gdyż chłopak aż tryska uśmiechem na lewo i prawo.
Pralka chodziła po kilka razy dziennie. Nie było mowy o jakichś przyjemnościach dla siebie – gdyż wszystko kręciło się wokół Niego.

Ale dziś już troszkę lepiej, Miłek już śmiał się, sam się bawił a na widok laptopa wpadał w niedoopisania zachwyt i aż mu rączki drżały do niego. To był znak, że wraca do zdrowia.
Jednak jestem wciąż ostrożna w podawaniu mleczka i innych smakołyków. Wciąż bierze antybiotyk i inne lekarstwa.
W związku z tym wybraliśmy się na dłuuuugi spacerek po rodzimych wiejskich dróżkach. Chłopak dotleniony, wypoczęty i radosny wrócił do domku i mam nadzieję, że już będzie dobrze.
Jednak „Wielki” świat nie dla Niego. No bo to taki wiejski Chłopaczek.